sobota, 12 marca 2011

Pokerowa noc - wieczór w Milówce


Po trzech dniach ciężkiej wędrówki nadszedł czas zasłużonego odpoczynku. Wędrówki wymagającej hartu ducha, silnej woli; odpoczynku w atmosferze beztroski, usypiającego uwagę. Spacer, zabawa w śniegu, szachy, drzemka, posiłek, gry, karty…
Po kilku rozdaniach urosła przede mną spora góra żetonów, na kształt tych piętrzących się za oknem. Nie wzbudziła jednak we mnie podobnego – i podobnie uzasadnionego – respektu i czujności.  Jak się potem okazało był to szczyt. Dopiero gdy spadłem, zorientowałem się, że dalej była już tylko przepaść. Niewinna informacja, że gramy na krówki, dotarła do mojej świadomości dopiero po piątym wkupieniu się do banku. „Stary w co ty się pakujesz?! To przecież hazard! To nie zabawa!” Więc… postanowiłem zmienić styl gry na bardziej racjonalny, żeby w ten sposób się odegrać. Jak łatwo było się domyślić moje zadłużenie rosło i, gdybym miał za przeciwników zwykłych hazardzistów, mógłbym stać się niewypłacalny. Szczęśliwie przy stoliku siedzieli sami przyjaciele, a ten niepokojący dreszczyk, zamiast doprowadzić mnie do ruiny, pozwolił lepiej poznać własną naturę i wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Grupa narodowość - bruzdy na twarzach i krwawe potoki

Ranek w którym poczuliśmy zapach placków i odnaleźliśmy naszych towarzyszy był najlepszym ale zarazem i najsmutniejszym dniem naszej wyprawy... Najlepszym bo znowu zobaczyliśmy te brodate mordy, najsmutniejszym bo zobaczyliśmy ich plecaki gotowe do zejścia z gór... Tu odnaleźliśmy to czego szuka męskie serce, zostawiliśmy ślady w zmarźniętym sniegu, zmęczenie otarte o pnie drzew i krwawe potoki które koiły nasze rany. W zamian beskidzki wiatr zostawił nam na twarzach bruzdy z którymi jakoś łatwiej wrócić do codzienności. Za plecami zostawialiśmy niesamowity naród łemków, ich kulture i domostwa ale przedewszystkim zostawialiśmy piekną krainę ukojenia i wolności...  Gdy wchodziliśmy do pociągu obejrzeliśmy się na góry, odetcheneliśmy głęboko i rozpoczeliśmy powrót... ale to wszytko na pewno nie po raz ostatni !
Pozdrowienia Szekeltoni!
tralalala tralalala tralalali

Grupa narodowość - pod znakami krzyża

Ciemność... gąszcz...wściekłe ujadanie... nagłe uderzenie o ziemie i krzyk towarzysza... Tamtym udało się uciec wataha biegnie za nami. Ta krew na śniegu to nasza krew, a ten ciężar na plecach to półprzytomne ciało mojego towarzysza. Celem jest poprostu koniec, obojętnie jaki będzie... w końcu udaje nam się schronić w jakiejś chacie...jest stara i zbutfiała ale na belkach stropu daje się odczytać wyryty znak krzyża grekokatolickiego i pomniejsze roztety, swego rodzaju kwiaty często spotykane w łemkowskich domostwach... Kilka kolejnych nocy spędziliśmy w takich chatach, opuszczonych dawno temu i zapomnianych. Można powiedzieć że poszukując towarzyszy szliśmy szlakiem łemków szukających lepszego miejsca do życia, ich brak przywiązania do miejsca stał się naszą wędrówką...
Pozdrowienia Szekeltoni